7/27/2010

"Jego ciało zostało wyrzucone przez okno na ulicę, następnie zmasakrowane, wykastrowane, przeciągniete przez błoto, wrzucone do rzeki, powieszone na szubienicy i  w końcu spalone przez paryski tłum".

7/26/2010

Rodzina to opresja! Po ostatnim hucznym weekendzie, nie mam ochoty oglądać swoich pociotków przez następne 100 lat! Przez cały wczorajszy wieczór przychodziły mi do głowy obezwładniajace przeciwnika riposty, które mogłam zastosować w obronie własnej godności i indywidualności, ale które, rzecz oczywista, nie przyszły mi do głowy w odpowiednim momencie. Wieczorem, dzieki bogu, obejrzeliśmy "Annie Hall" i śmialiśmy się, że Allen tak często podoba się właśnie tym naszym znajomym, którzy najbardziej przypominają tego wkurzającego bufona w kolejce rozprawiajacego o braku zwartej struktury w ostatnim filmie Fellinego.
Najbardziej lubię filmy, w których tylko dwoje bohaterów ma imię i nazwisko, a reszta jest wymieniona w napisach jako "właściciel ksiegarni", "barman", "dziennikarz # 1", "dziennikarz # 2", "kobieta w parku", "kelnerka".

7/19/2010

Cześć. Idę czytać o botaniku, który zakochał się w swojej mięsożernej roślinie.
Będąc dzieckiem pozbawionym rzeczywistych talentów i uzdolnień, dorastałam w irracjonalnym poczuciu genialności i wszechmocy.
Kiedy tylko mogę wystawiam się na pośmiewisko. Dobrze mi to robi.
Obejrzeliśmy wczoraj w nocy "Bitter moon" i przypomniało mi się jak niewiarygodnie mocnym, intensywnie rujnującym i boleśnie rozkosznym doświadczeniem jest mieć złamane serce. Po takim przeżyciu można już właściwie tylko zostać ogorzałym cynikiem w stylu Bogarta, a przecież takie postacie zawsze podobały mi się najbardziej.

7/15/2010

Dziś felieton Vargi był jednak na swoim miejscu, czyli nad felietonem Orlińskiego. Dodatkowo przeczytałam inspirujący reportaż o bezrobotnych Niemcach. Żyją z zasiłku, ograniczywszy swe materialne potrzeby do minimum, ale nie rezygnują przy tym z przyjemności, nie próżnują, nie popadają w nałogi, tylko oddają się swoim pasjom. Jąkający się kartograf z Drezna jeździ na przykład na międzynarodowe konferencje dla jąkających się i przedstawia tam odczyty.  
Żyję według tak ścisłej reguły, że brak albo obsuwa jednego z elementów powoduje u mnie ogromny niepokój i dyskomfort. W ostatni czwartek na przykład nie było w Dużym Formacie popkulturalnego felietonu Vargi. Mimo, że Pan Krzysztof pisze coraz bardziej manierycznie, to przecież jest moim starym znajomym i zawsze miło dowiedzieć się co u niego słychać. Przetrząsnęłam całą gazetę wzdłuż i wszerz, szukałam go nawet na stronie z wynikami giełdy i pomiędzy artykułami okołomundialowymi. Bezskutecznie. Naprawdę wyprowadziło mnie to z równowagi!
Jestem zmęczona tym prokreacyjnym prozelityzmem. Tym, jak młode mamy i młodzi ojcowie opowiadają, że progenitura to najwspanialsza rzecz jaka ich w życiu spotkała oraz że jej bezbronny uśmiech wynagradza im wszelkie trudy. Pewnie wzruszyłabym się, gdyby tylko to mieli na myśli. Bo przecież to wzruszające kiedy ktoś mówi Ci, że jest szczęśliwy. Ale nie chodzi im tylko o to. Oni mówią to wszystko z przekonaniem, że właśnie znaleźli się po właściwej stronie i chcą koniecznie namówić Cię, abyś również przystąpił do tego stowarzyszenia. "Nie wiesz co tracisz", "A Wy kiedy?", "Byłabyś świetną matką", "A Wy nie myślicie?". Kiedy odpowiadamy uprzejmie, że nie, nie myślimy wtedy rozmówcy wydają się być jakby urażeni. Nie dowierzają, pytają jeszcze raz, a na koniec rzucają jakąś myśl ku przestrodze, tak żebyśmy poczuli, że nie wiemy "co jest w życiu ważne". Zarówno argumenty zwolenników jak i przeciwników prokreacji są dla mnie słabe. Ci pierwsi wiadomo co mówią, ci drudzy, nazywający siebie childfree albo DINK, właściwie też coś bredzą - że wolą wyjechać tropić yeti, poskakać na spadochronie albo odpicować kuchnię. Mzimu mówi, że za bardzo się tym emocjonuję, ale ja czasem naprawdę czuję się jak bohaterka Pudelka, której ktoś zrobił zdjęcie w wyciągniętym barchanie i teraz wszyscy się zastanawiają czy mam już "zaokrąglony brzuszek" czy może po prostu za dużo zjadłam.

Na zakończenie:
Moja babcia mówi: "Rozumiem cię, kochanie, ale i tak przecież kiedyś wpadniecie".

Chciałam dziś napisać o grzechu autocenzury i cnocie nieoceniającej introspekcji. O ściśniętym tyłku i pseudoszczerości rodem z wielotomowych dzienników "pierwotnie nieprzeznaczonych do druku". O tym, że kiedy oleje się przykazanie posiadania interesujących i atrakcyjnych seksualnie myśli, dopiero wtedy robi się naprawdę ciekawie.

Poza tym, spędziliśmy z Mzimu miły wieczór w dzielnicowym Świnksie wymieniając się anegdotkami z okresu pacholęctwa, które jakoś nadal nie mogą się skończyć, mimo że opowiadamy je sobie już cztery lata. Dziś Mzimu opowiedział między innymi jak napisał kiedyś opowiadanie o świętach z punktu widzenia psa. Niezadowolony z efektu wyrzucił je prosto na stos makulatury zawierającej modne wówczas tygodniki o robieniu na drutach oraz niskonakładową prasę antyklerykalną. Mzimowa mama odnalazła jednak juwenilne dzieło syna, wzruszyła jego kiełkującym talentem i nieprzeciętną wrażliwością (nie zapominajmy, malec wczuł się w mentalność czworonoga!) i zachowała utwór na wieczną pamiątkę. Koniec. 

7/14/2010

Potrzebuję koniecznie jednego pokoju do robienia bałaganu. Na nieszczęście mieszkamy w kawalerce.

7/12/2010

Lubię poranne korki - mogę wtedy pobyć z Mzimu trochę dłużej, a rano naprawdę warto jest pobyć trochę dłużej z Mzimu, który jest wtedy zawsze w dobrym humorze, bo wydaje mu się, że to właśnie dziś uda mu się rzucić ten cholerny alkohol, kawę i papierosy i zacząć biegać.
Kiedy byłam wiecznie w kimś zadurzoną nastolatką zdarzało mi się wykonywać jakieś nietuzinkowe czynności tylko po to, żeby - jeśli wybranek mojego serca akurat zadzwoni do mnie i zapyta co robię - móc powiedzieć od niechcenia: „Kopiuję ołówkiem tryptyk Hansa Memlinga” albo „Znów czytam Ulissesa” lub też „Właśnie słucham Dead Can Dance i lewituję”. Przecież nie mogłam być przyłapana na odrabianiu lekcji z geografii albo obcinaniu paznokci!

No i te wszystkie zwaliste Amerykanki, przeczytawszy "Eat pray love", jadą teraz na Bali, bez pardonu upychają spocone tyłki na werandzie tego biednego bezzębnego szamana i każą sobie wróżyć z ręki wykrzykując co chwilę OMG! Nazywam to zjawisko "zderzeniem wielkiej koncepcji z małym umysłem". Zawsze mnie to smuci.


Wszystko wydawało mi się tak doskonałe! Nawet brzydcy ludzie byli piękni! Nawet fatalnie ubrani wyglądali oszałamiająco! Nawet niedobrane pary były czarujące! Nawet utwór "YMCA" był epokowy! Mam nadzieję, że nie jest to początek jakiegoś rzadkiego i poważnego schorzenia...

7/11/2010

Jesteśmy z Mzimu Kibicami Współczującymi. Zawsze kibicujemy przegrywającym i każdy mecz kończymy z uczuciem porażki. 

7/08/2010

Mzimu, mój największy apologeta i krytyk jednocześnie, powiedział dziś o mnie: " Widziałem chomiki, które lepiej wyciągają wnioski ze swoich doświadczeń". Do przemyślenia. 

7/02/2010

Jak powiedział Agrippa d'Aubigné "te czasy wymagają innego stylu".
Jestem eremitką wiecznie tęskniącą za towarzystwem.
Mzimu: "Nie można cię skarbie samej zostawiać, bo niechybnie będzie z tego jakaś filozofia".
Wiedzmy wszystko! 
Pisząc tego bloga, zawsze czułam się trochę jak Christian Slater w "Więcej czadu" - kozakujący na antenie, a w życiu szkoda gadać.
Nic tak nie przypomina początku jak koniec.
Implozja.