7/15/2010

Chciałam dziś napisać o grzechu autocenzury i cnocie nieoceniającej introspekcji. O ściśniętym tyłku i pseudoszczerości rodem z wielotomowych dzienników "pierwotnie nieprzeznaczonych do druku". O tym, że kiedy oleje się przykazanie posiadania interesujących i atrakcyjnych seksualnie myśli, dopiero wtedy robi się naprawdę ciekawie.

Poza tym, spędziliśmy z Mzimu miły wieczór w dzielnicowym Świnksie wymieniając się anegdotkami z okresu pacholęctwa, które jakoś nadal nie mogą się skończyć, mimo że opowiadamy je sobie już cztery lata. Dziś Mzimu opowiedział między innymi jak napisał kiedyś opowiadanie o świętach z punktu widzenia psa. Niezadowolony z efektu wyrzucił je prosto na stos makulatury zawierającej modne wówczas tygodniki o robieniu na drutach oraz niskonakładową prasę antyklerykalną. Mzimowa mama odnalazła jednak juwenilne dzieło syna, wzruszyła jego kiełkującym talentem i nieprzeciętną wrażliwością (nie zapominajmy, malec wczuł się w mentalność czworonoga!) i zachowała utwór na wieczną pamiątkę. Koniec. 

1 komentarz:

ka. pisze...

dobrze, że wróciłaś