1/03/2011

Wychowana na anglosaskich powieściach sprzed stu lat, w których niepokorne, rezolutne, figlarne i ambitne dziewczynki po szkółce niedzielnej zadzierały pastelowe sukienki i właziły na drzewa szybciej niż chłopcy, a po latach zostawały paniami doktorowymi i piły herbatę z otyłymi sąsiadkami, zawsze chyba będę patrzeć na zamążpójście jak na sromotną kapitulację. Kiedy zbzikowana guwernantka Maria z "Dźwięków muzyki" zostaje kapitanową Von Trapp, przywdziewa zgniłozielony kostium z wełny i patrzy z serdecznym pobłażaniem na swoją zakochaną pasierbicę, zawsze wciskałam na pilocie "stop", przepełniona niesmakiem i rozczarowaniem.

Brak komentarzy: