Kiedy przyjechałyśmy do ciotki robiło się już ciemno. Domek był parterowy, bardzo ciasny. Kolorowe pejzaże od których roiło się na ścianach, figurki cherubinków, dzikich zwierząt, zdjęcia dalekich krewnych, proporczyki, sztuczne kwiaty. Kompozycja przypominała ołtarzyk dewocjonaliów, do których nikt się nie modlił.
Fatalny gust właścicielki nie oszczędził nawet kotów. Dwa puszyste persy perłowego koloru siedziały leniwie na poduszkach jak wypchane.
Michel zabulgotał coś niezrozumiale na powitanie. Był spokojnym, schludnym staruszkiem, którego ciotka całkowicie ignorowała. Od kilku lat miała kochanka. Był kapryśny i nieznośny, ale ciotce wystarczał sam fakt, że był o dwadzieścia lat młodszy od Michela i że nie musi mu każdego wieczoru dawkować leków na ciśnienie.
- Zrobiłam dla was kolację – powiedziała przynosząc nieapetycznie wyglądające talerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz