Jechaliśmy wolno jak w defiladzie. Po ulicach wałęsały się chude arabskie dzieci. Na przystankach autobusowych grube Murzynki przestępowały z nogi na nogę. Miały kwieciste suknie, a ich twarze świeciły się od tłustych pomad kupionych w sklepach z afrykańskimi artykułami. Na skwerach karłowate drzewa wyrastały wprost w betonu. Na rogu ulicy stał porzucony wóz cyrkowy. Saint Gilles wyglądało jak złe dzielnice Łodzi. Swojsko i ponuro. Zatrzymaliśmy się przy niedużej kamienicy obok polskiego sklepu spożywczego. Na szybie był przyklejony papierowy gołąbek z gałązką oliwną w dzióbku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz