4/30/2008

Byliśmy skrępowani nawzajem swoją obecnością, szliśmy obok siebie jak nieznajomi, patrzyliśmy na starców wychodzących z kościołów, na dzieciaki biegnące za własnymi okrzykami, na wystawy sklepów, zaglądaliśmy w ślepe podwórka. Czuliśmy się tak samotni, jakby w tym miasteczku nie było już nikogo, jakby leżało w strefie wysiedlonej po jakiejś katastrofie. W upale kontury budynków były niewyraźne, słońce załamywało się na gałęziach. Szliśmy jak dziwna para kochanków, podobnych do siebie jak rodzeństwo.


Brak komentarzy: