1/31/2009
A. Sosnowski
Grimoire
Wczoraj elektronicznie namierzyłem rybę.
Wzięła mnie. Po prostu wziąłem i skoczyłem
w szmaragdową toń naszego zbiornika
jak stałem, nokia piszczała nieprzytomnie,
woda pękała na moich oczach pod ciśnieniem
tysiąca nasłonecznionych akwariów,
i było lato, ekstra, a może wręcz ultra
light, mam na myśli światło, i wkrótce
słońce krwawiło w górze jak peleryna supermana
i sączyło się za mną jeszcze jakiś czas
żyłkami ostatnich promieni,
więc zdążyłem pomyśleć: żegnaj, kołowrotku,
ja tam w dole już widzę suwerenną błystkę
boskiej imprezy i słychać głos oceanów
a strumienie małych rybek dalej mienią się
w oczach, jak te pończochy hologramki,
które tak efektownie lśnią na głowach rozbójników
wskazując drogę do ich kryjówek nawet
w nocy, bo diamentowe smugi w powietrzu
utrzymują się przez dziewiętnaście godzin,
więc nasze miasto ma wygląd fosforyzującej krzyżówki
bezustannie rozwiązywanej przez policję,
żegnaj. I pomyślałem na głos -
och.
(Ostatni pęcherzyk powietrza wystrzelił jak korek.)
I zreflektowałem się: nie mam ze sobą listu.
Satelitarnie zostanę wzięty za butelkę,
a ja nie mam listu, nawet trzech pierwszych liter
nazwiska, nawet inicjałów, które po angielsku
stanowią monogram poezji.
Nie mogę też zrobić rekina,
bo mam zęby jak szara ruina
kilku niedopałków w popielniczce,
ani delfina, bo nie umiem pływać,
ani łabądka, ani nawet pieska
bezdrożnego, więc z czym do kamery,
i
gdzie jest moja jedyna głębinowa ryba,
jej lucyferyna, jej bioluminescencja,
i skąd w takim razie to dziwne zatrzęsienie
światła na głębi i w moich śpiewających płucach,
i między wierszami. Właśnie.
Skąd tyle światła?
Głębinowa elektrownia? Wembley na dnie?
Podwodne wydanie Pegaza?
I wtedy znikąd wyłania się ten srebrny facet
z lirą i mówi: Excuse me, sir. My name is Bond,
James Bond. Może górę zainteresuje mapa
tutejszego dna, którą mam na ukończeniu,
a myślę, że moglibyście zrobić mi legendę.
(A dreszcz szedł - taki miał w sobie głos ogromny...
Choć blady był i jakby nieprzytomny...), więc
- Dnia? - zapytałem. - Mapa tutejszego dnia? -
gdyż niełatwo o dobrą artykulację pod wodą.
A on na to: - Zapraszam na skromny posterunek
Wernyhory. We trzech zaczniemy gruntowne obrady
na temat wszystkich jasnych głębi, co nas gubią.
Trzy możliwości widzę w trójcy zwięzłych pytań:
Sama legenda czy też sama mapa?
Może możliwość samej tylko mapy?
Może też sama niemożliwość dna?
road movie
1/30/2009
1/29/2009
1/28/2009
niewidzialne miasta 2
niewidzialne miasta 1
1/27/2009
(a w swoich recenzjach Dziennik okazał się dużo bardziej wymagający od Polityki)
1/26/2009
(tweedowy agent wybrał się podrasowaną motorówką do źródeł Amazonki na plantację trującej orchidei, żeby w końcu znaleźć się na orbicie ziemskiej w kosmicznym mieście stworzonym przez szaleńca. W między czasie romansował z profesoressą nauk ścisłych, która była tajnym agentem, ale tak ją omotał, że odpuściła swe mordercze zamiary)
1/25/2009
abecadło 6
1/24/2009
1/23/2009
Panowie z dzielnicy
1/22/2009
protokół z posiedzenia komisji (wypichcony wraz z Ka.)
poziom konkursu na limeryk sięgnął prawdziwych wyżyn. Ilość zgloszeń przerosła najśmielsze oczekiwania organizatorów. Wszyscy uczestnicy stanęli na wysokości zadania, więc wybór najlepszego był niezwykle trudny. Każdemu należą się słowa uznania – Zenzie za swobodę w posługiwaniu sie deklinacją, Joannie, specjalizującej się w limeryku ekspresowym (rekord: 45 sek) za największą podaż materiału (aż 2 sztuki), Basti za wrażliwość multikulturową, Nameste za zręczne przemycenie morału, Disetiemistce za bezpardonowość, a Ka. za iście karkołomne rymy i wyczucie rytmu.
Po żmudnym zliczaniu głosów przewodniczaca komisji z nieskrywanym wzruszeniem obwieszcza, co nastepuje:
Konkurs na limeryk wygrali ex aequo:
Nameste za limeryk tylko dla dorosłych i Zenza za limeryk miłosny!
Zwycięzców proszę o przesłanie mi swoich e-maili (mój email po prawej), tak abym mogła wysłać (skromne) nagrody :)
Przewodnicząca Latającej Komisji,
Melusine
1/21/2009
wybierz zwycięzcę!
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
i literatka z Białego Stoka,
żyli tak jakby wspólnie- w amoku.
I chociaż nie znali się wcale,
to w dwójkę żyło się doskonale.
2. limeryk sadystyczny:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
zaprosił do domu smoka
a że bywał okrutny czasem
to gdy wybil herbatkę z maku
przerobil smoka na kiełbasę
3. limeryk konsumpcjonistyczny:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
miał ochotę na warzywa z woka
a że zimą to wypadło
to zjadł tylko gęsie sadło
zapijając litrem Stocka
4. limeryk etniczny:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
miał opinię wielkiego tłumoka
bo nie wiedział półgłówek
jak powiedzieć „ołówek”
w narzeczu indiańskim Hontas Poca.
5. limeryk tylko dla dorosłych:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
Plaż unikał, by nie wyjść na zboka
Ale że często grzał
Swój organ wewnątrz ciał
Czerwonego miał jak u smoka.
6. limeryk wulgarny:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
wiedział gdzie jest jebana zatoka,
w której ruchała się żaba,
co była córką sąsiada.
Poszedł do niej i rzekł: żeś zła kwoka!
7. limeryk penitencjarny:
Pewien blady bikiniarz z Sanoka
zbudował tratwę nad rzeką Oka.
Zaprosił na nią kolegów gromadę,
na spływie pod wpływem miał miejsce wypadek,
dziś paczki dostaje do celi 102.
ZASADY GŁOSOWANIA: Oddaj głos na swojego faworyta umieszczając w treści posta numer ulubionego limeryka. Uczestnicy konkursu nie mogą głosować na siebie ;-)
exercice de style
Winda była tak ciasna, że mieściła się w niej tylko jedna osoba.
W dodatku na baczność i bez głowy.
Na parterze była kawiarnia.
W kawiarni pracował kelner, który przypominał mi kogoś innego.
Powiedziałam mu o tym.
Uśmiechnął się uśmiechem kogoś innego.
Mogłabym napisać jeszcze wiele, na przykład o kotach Didi.
(czyj to styl? :)
konkurs na limeryk (z nagrodą)
?
?
?
?
(Ciekawostka: Jak pisze Leopold Tyrmand w Dzienniku 1954 "bikiniarz" pochodził od krawatów, na których wyobrażony był wybuch bomby atomowej na atolu Bikini w 1946 roku)
Uwaga! Konkurs zamykamy dzisiaj o północy ;-)
jeszcze o A.S.
1/20/2009
Dziecko rozebrało się do naga i stało się dorosłym.
Potem założyło fabrykę drzwi.
Za każdym razem, kiedy widziało jakieś dziecko, wystawiało je za drzwi i mówiło: Idź sobie, już mnie nie interesujesz".
Aglaja Veteranyi, Uprzątnięte morze, wynajęte skarpety i pani Masło, Czarne, Wołowiec, 2005, str. 97.
(historyjka spodoba się na pewno Ka.)
1/19/2009
z cyklu "zaniechane foty"
Chodziłam po mieście z aparatem (żaden ze mnie fotograf). Było chmurno, ulice były wyludnione (niedziela), domy jakby niezamieszkałe, wszystkie okna były zamknięte. Na pustym placu obwieszonym lampionami spotkałam dziwną grupę przebierańców. Kilkuletnia dziewczynka w stroju czarodziejki, w różowej sukieneczce z szyfonu, trzymała złotą różdżkę. Chłopiec w podobnym wieku przebrany za owada machał skrzydełkami. Dorośli w hippisowskich strojach kupowali im lemoniadę w podrzędnym sklepiku. Potem wszyscy wsiedli gwarnie do kolorowego busika i odjechali.
1/18/2009
noc z bibliofilką (on-line)
1/17/2009
abecadło 5
Samson - stary, na wpół sparaliżowany Etiopczyk, pracował niegdyś jako dyplomata. Opowiadał, że był nawet z misją w komunistycznej Polsce - spotkał się z Jaruzelskim, żeby podziękować mu za stypendia dla etiopskich studentów. Był cichym intelektualistą, który w upalne popołudnia, kiedy inni udawali się na sjestę, pisał historię Włoch zatytułowaną „Półwysep nonsensu”. Nad łóżkiem powiesił sobie fotografie byłej żony, efektownej jak gwiazda filmowa, ubranej w kolorowe, kwieciste sukienki.
1/16/2009
1/15/2009
1/14/2009
Dojczland
1/13/2009
1/12/2009
"Przeleć moje miasto"
1/11/2009
1/10/2009
Będziemy dziś z Hannah tłumaczyć krótkie metraże brukselskiego ensamblu, który spontanicznie realizuje amatorskie makabreski w stylu gore. Hannah odnalazła w nich wybitne walory edukacyjne (multikulturalizm, problemy arabskich imigrantów, eskalacja przemocy) i zamierza je pokazywać swoim studentom :)
1/08/2009
1/07/2009
*
Serge, zwany przeze mnie dekabrystą, zawsze żegnał się z nami słowami: "Odchodzę. Francja mnie wzywa!".
Pierre, starszy, krępy i zasępiony biolog, zajmował się życiem społecznym mrówek, ale nigdy nie chciał mówić o tym przy obiedzie.
Vincent był chorobliwe zazdrosny o swoją dziewczynę i nigdy jej do nas nie przyprowadzał.
A Norbert, jedyny z którym mam nadal kontakt, na każde moje "ca va?" od trzech lat odpowiada "czuję się średnio".
*
Ot kampusowy folklor...
1/06/2009
Z okazji 3 króli przypomniały mi się moje pacholęce doświadczenia religijne – pierwsza katechetka - posępna i postawna siostra Faustyna, która, gdyby nie częstochowska szrama na policzku, wyglądałaby zupełnie jak czarownica z Hogwartu, obrazki w technikolorach, na których wszyscy święci mieli upalone miny („A nie ma ksiądz dinozaura?”), modlitwy do recytowania przed zabawą i po zabawie oraz neoklasycystyczny (szpetny) kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Zwycięskiej postawiony na okoliczność cudu nad Wisłą, do którego maszerowało się z babcią na godzinę 12:00 pełnym skruchy, niepokoju i obietnic poprawy po całym tygodniu nieskrępowanego uprawiania cuchnących z daleka grzeszków.